Trwa nadal, trwała, trwa, sama nie wiem.
Wytrzymałam długo, bardzo długo od 20 grudnia. Nie pisałam, nie dzwoniłam, nie odbierałam, nie odpisywałam. A potem były urodziny, dwie lampki wina i w końcu odpisałam.
W niedzielę wyrwał się pracy i przyjechał na chwilę. Na herbatę.
Wyłuszczyłam o co mi chodzi. Że lubię go i owszem, nawet bardzo. Natomiast nie mamy czasu się spotykać, więc trzymanie mnie na smyczy nie ma sensu. A zatem prośba moja wielka, aby skasował mój numer teraz właśnie przy mnie i żeby więcej się nie odzywał. Kiedy po 32 pytaniach Czy jestem pewna? odpowiadałam wciąż to samo stwierdził, że ok, że to dla niego nie problem. Bo on faktycznie nie ma na mnie czasu. No, bo przecież od września nowa praca, żona, córki, kochanka, kolejne dziecko kochanki w drodze, kumple.
Nie, zdecydowanie nie ma czasu dla mnie i to dla niego nie problem.
Spróbował jeszcze perswazji fizycznej, nie działało – nadal nie znaczyło nie. Wymyślał jeszcze jak to Ja szybko wymięknę i kiedy do niego napiszę, a on wtedy będzie miał ubaw… a i że nie może skasować mojego numeru, bo wtedy nie pozna, że to ja piszę, jak już do niego napiszę. Obiecałam, że się podpiszę – jednak numeru nadal nie usunął.
W końcu poszedł. Zamknęłam drzwi na klucz ostatkiem silnej woli.
3 minuty później
On: Twarda jesteś
Ona: Nie jestem
On: Jesteś
5 minut później
On: A pożyczysz mi rzutnik na dwa tygodnie…
I tyle jeśli chodzi o nie bycie w kontakcie i zdjęcie smyczy.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…