… dni chodziłam trochę struta. Nie mogłam znaleźć aparatu. Pamiętałam, że był w aucie na podłodze, za tylnim siedzeniem (żeby złodzieje nie wypatrzyli). A potem zniknął gdzieś w pomroku dziejów. Bez paniki, pomyślałam, może jest w Warszawie. Delikatnie w półsłówkach odpytałam Pana Męża, tak aby nie wywołać tyrady na temat poszanowania własności. Niestety nie widział go nigdzie. Zaczęło się intensywne myślenie. Co po czym następowało, czy auto było myjni, czy w serwisie, kto do niego wsiadał i jak zostało przygotowane do wyjazdu na narty. Bingo! Kontenerek, w którym czasami wozimy Małą Pierdołę, w środku torba z jej skarbami i… oczywiście aparat! Małe a cieszy… euforyczne szczęście pewnie potrzyma mnie jeszcze do jutra ;).
:-))
PolubieniePolubienie
jak to się mówi? diabeł ogonem przykrył?:) dobrze, że się znalazł, mój w naprawie, po podróży samolotem, stłukło się lusterko ze środka, jakim cudem? 😉
PolubieniePolubienie
kosztowna taka naprawa?
PolubieniePolubienie
Ja tak mam po imprezach. Pierwsza myśl – gdzie aparat. 🙂
PolubieniePolubienie
😉
PolubieniePolubienie
ehehehe
PolubieniePolubienie